26 kwietnia 2020

Czy tylko ja płaczę na serialach?

Witajcie,

dzisiaj wpis z całkiem innej beczki. Jeśli obserwujecie mnie w mediach społecznościowych mogliście zauważyć, że ostatnio się nie udzielam, a na blogu nie było dawno recenzji. Spowodowało to wiele spraw, ale przede wszystkim poczułam, że musiałam "odpocząć" od czytania. Tylko dlatego wróciłam do oglądania seriali amerykańskich, które tak uwielbiam. Zapraszam na całkiem inny post. 




Serial czy książka? 

To jest pytanie bez odpowiedzi. 
To tak jak sprzeczać się, czy cc czy poród naturalny, karmienie piersią czy mm. Taka dyskusja nigdy do niczego nie prowadzi, a wywołuje tylko niepotrzebne kłótnie.

Sama mam tak, że są okresy w życiu kiedy czytam bardzo dużo, a tematyka zmienia się od mojego nastroju. Czasami wolę thrillery, innym razem obyczajówki, raz na czas sięgam po coś całkiem innego. 

W czasie pierwszej leżącej ciąży mój mąż zaraził mnie miłością do seriali. Obejrzałam wtedy wszystkie sezony "Prison Break" czy "24 godziny" (wiem, wiem, ciężki temat jak na ciążę :)). Potem pokochałam "Desperate Housewives", "The good wife", "Gossip Girl",  ostatnio "Designated survivor"

Zauważyłam, że bardzo lubię seriale dramatyczne, prawnicze, niektóre sensacyjne, a czasami nawet takie dla młodzieży. Dla odmiany nie bawią mnie seriale komediowe, ale książki z tej serii już tak. W sumie może to trochę dziwne... 

Chciałam napisać o jednym serialu, który właśnie skończyłam oglądać. Finał sezonów był 3 listopada 2019, ale ja zawsze oglądam wszystko z opóźnieniem. Zresztą oglądam to za duże słowo, od momentu kiedy mam bloga, nie mam czasu na Netflixa czy HBO GO. Poza tym wiem, że jak serial wciągnie to jest to jak ptasie mleczko, jem aż mnie zemdli :) Więc lepiej czasami nie zaczynać oglądać, bo cała inna praca pójdzie w odstawkę :) 

"The Affair"





Ktoś oglądał? Pierwszy i drugi sezon oglądałam dawno temu od razu po premierze. Bardzo ujęła mnie formuła pokazania tych samych zdarzeń widzianych przez mężczyznę i kobietę. Jak różni się nasze postrzeganie i to co zapamiętujemy, nawet kolor ubrania i inne drobiazgi... Potem był III sezon kiepski, ja wpadłam po uszy w macierzyństwo... I nawet nie planowałam kończyć tego serialu. Jednak ostatnio nie mając weny do czytania i do niczego innego przejrzałam na przyśpieszeniu sezon IV i w pewnym momencie znów wciągnęłam się w akcję. Do tego stopnia, że ostatni tydzień (jak widać po mojej nieobecności w mediach i na blogu) przeszedł mi pod znakiem Noe i Helen. 

Dzisiaj skończyłam finał finałów, oglądałam gotując obiad, a łzy kapały mi do garnków... Wiecie za co kocham oglądanie? Właśnie za to, że się poryczałam jak głupia na końcu. Przy książkach też płaczę, ale nigdy aż tak jak przy końcówkach seriali. Bardzo przeżywam te historie, te końcówki, wysuwam wnioski... Na polskich serialach nigdy tego nie czułam, choć wiele kiedyś oglądałam. Ale chyba żaden nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak ten dzisiejszy. Już dawno tak nie płakałam, w sumie ze wzruszenia... W sumie co człowiek to opinia, bo niektórym nie podobał się ani serial, ani zakończenie. Dla mnie jednak podpasowało idealnie.

Nie będę opisywała o czym on jest, ale podobało mi się przede wszystkim to, że pierwsze sezony były w NYC, częściowo w Montauk, potem w Kalifornii. A dodatkowo jak producenci wprowadzili zapis historii ze strony innych osób, nie tylko głównego bohatera i kochanki, to się zrobiło bardzo ciekawie. 

Być może książka o takiej tematyce też by mi się podobała. Ale mam wrażenie, że czasami serial jest lepszy od książki i mówię to ja blogerka książkowa, która uwielbia papier... W sumie ciekawe jest to, że główny bohater "The Affair" jest pisarzem i temat wydawnictw, premier jest na porządku dziennym. Może dlatego też mnie to tak ujęło? 

Kto pamięta Beverly Hills, 90210? Na końcu serialu w ostatniej scenie też wyłam... To była pierwsza taka akcja w moim życiu... 

Książki są mega, ale w sumie to są oddzielne historie, z którymi spędzasz tylko kilka godzin. Oglądając serial, często przez wiele lat, można bardzo zżyć się z głównymi bohaterami.... I kończąc oglądanie odczuwa się pustkę. Wypadałoby ją czymś wypełnić... Na mnie czeka duży stos książek do recenzji, wiele zaległych wpisów, ale mimo to zapytam: może mi polecicie jakiś serial np. z Netflixa?  

A tak przy okazji - zdarza wam się uronić łezkę przy oglądaniu finałowych scen? Czy tylko ja tak mam? Nie zawsze, ale ta dzisiejsza sytuacja sprawiła, że musiałam wziać procha na bół głowy :) A z drugiej strony czasami płacz oczyszcza i sprawia, że można się o dziwo lepiej poczuć. 

Wasza K.



4 komentarze:

  1. Niestety, nie oglądam seriali :) nie mam cierpliwości śledzić losów bohaterów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym obejrzeć wiele seriali, ale niestety kompletnie nie mam czasu, nad czym ubolewam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie płaczę ani na filmach ani na serialach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi też się to często zdarza :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że do mnie wpadłeś. Jeśli masz ochotę to zostaw komentarz.
Zapraszam na mojego Facebooka, gdzie organizuję konkursy oraz na Instagrama, na którym zamieszczam zdjęcia książek i nie tylko.